21 marca 2007

Stingi co-worker i telefon kończący dzień o 5:30 PM

Co-worker woła mnie do swojego komputera, staje za jej plecami operając się łokciami na oparciu fotela HermanMiller (500 dolców sztuka). Jeździ długopisem po ekranie monitora, na koniec pada pytanie, rozumiem, że powinienem znać na nie odpowiedz. Ale jedyna rzecz o jakiej w tej chwili mogę myśleć to jej strngi widoczne w miejscu gdzie spodnie nie przylegają do szczupłej kibici. Widzę o wiele więcej niż mogę zdzierżyć. Biel koronki i dwie półkule pośladków. Gapie się bezkarnie wnikając wzrokiem niemalże do miejsca gdzie pupa styka się z siedzeniem fotela.
- Słuchasz mnie?
- Tak, daj pomyśleć
Staram się zyskać na czasie, nie mam najmniejszego pojęcia po co w ogóle poprosiła mnie do siebie. Ucisk w dole brzucha przybiera na sile, nienawidzę się za to, ale z patrzenia czerpie zbyt wiele przyjemności by przestać. Mijają sekundy, a ja rozkoszuje się każdą z nich.
- Boże, czy ja jestem ślepa, no tak wszystko się zgadza, dziękuje ci bardzo
- Nie masz za co, przecież nic nie pomogłem
- Widocznie sama twoja obecność tak na mnie działa

Tak, komplementujemy się tu czasem, takie sobie deklaracje bez pokrycia. Osuwam się na swój fotel, wydmuszka w krawacie z rozumem w końcu fiuta.

(...)

Napisałem to wczoraj, dalej miało być o białych tulipanach, i może o małej dziewczynce w dalekim Londynie, ale zadzwonił telefon. Przez pięć minut słuchałem, potem była chwila ciszy i kolej na moje usprawiedliwienia, ale nie maiłem nic co brzmiało by przekonywująco, więc powiedziałem tylko, wiesz, że cię kocham, ale to też było kłamstwem, i wiedzieliśmy o tym oboje, i przez następne pięć minut znów ja słuchałem, i znów nie miałem nic na swoją obronę. I to był koniec dnia, nie napisałem już słowa więcej i na dobrą sprawę tak jest i dzisiaj.

Brak komentarzy: