20 grudnia 2006

Bezdomny

Wszystki moje wpisy mogłyby się zaczynać od słów jak zwykle. Tak więc, jak zwykle w drodze do pracy przemierzałem miasto mokre i brudne.. Dziś wybrałem tramwaj. Szyba ociękająca kroplami deszczu zniekształca sznur samochodów, domy i ludzi czekających na przystankach. Zgarbiony, na palmtopie wydłubuje malutkie literki rysikiem.

Pamiętam zatłoczoną poczekalnie na dworcu Centralnym wiele lat temu. I kukłe opatuloną w trzy płaszcze, niemiłosiernie śmierdzącą człowiekiem, z grubym wyświechtanym zeszytem pod pachą. Stałem nad nim na drabinie grzebiąc w kłębowisku kolorowych kabelków. W pewnej chwili rozłożył swój zeszyt, dobył długopisu, zamyślił się, pewnie układając w głowie zdanie które chciał zapisać. Spojrzałem w dół zaciekawiony co może pisać bezdomny na dworcu. Zeszyt był wypełniony rzędami starannie wykaligrafowanych symboli, nie było tam jednego słowa, nawet jednej litery, tylko setki stron pokrytych tylko jemu zrozumiałym pismem. Poczuł mój wzrok na sobie, przycisnoł zazdrośnie zeszyt do piersi i uciekł w przeciwny koniec poczekalni.

Zrozumiałem ten głód już wtedy. Tylko nie miałem odwagi by powiedzieć o tym na głos.

Brak komentarzy: