20 lutego 2007

Topniejący śnieg odsłania psie gówna

Najpierw euforia, a potem dół. Zawsze kończy się to tak samo. Myję zęby przyglądając się niesympatycznej gębie o ziemistej cerze. Siadając na kanapie, oblewam się gorącą kawą. Wtorek do dobry dzień by umrzeć.

W drodze do pracy zbaczam jeszcze raz do sklepu. Kupuje red bulla. Zimny, nie można wypić go jednym haustem. Decyduje się przejść pierwszy przystanek piechotą. Małymi łykami pociągam lodowaty napój, który zamienia mój mózg w bryłę lodu. Lokalni alkoholicy zwieszają się smętnie z trzepaka myśląc – co by to kurwa wypić, a ja drepcze sobie do pracy mijając kolejne przystanki tramwajowe.

Na mój pogrzeb przyjdą dwie osoby, chociaż co do tego nie ma pewności, ja nie byłem na pogrzebie ojca. Świat jest pełen ludzi podłych, chociaż ja maskuje się niemal idealnie.

Co-worker z troską w głosie
- Stało się coś?
- Nie, wszystko w porządku, trochę boli mnie głowa
- Masz proszki?
- Skończyły mi się
Nie proszona przynosi dwie tabletki z działu zamówień
Upewnia mnie to o doskonałości mojego kamuflażu.

Brak komentarzy: