14 listopada 2006

Migrena i Piździocha

Nie opuszcza mnie ten niepokojący uścisk w w okolicach mostka. Mój nieodłączny towarzysz, niechciany koleś, którego nie można się w żaden sposób pozbyć. Kutasie jesteś ze mną, chociaż wcale Cię o to nie prosiłem. Nie uznajesz mojej samotności, nie potrafisz zostać dwa kroki z tyłu, wiecznie uczepiony poły mego płaszcza ciążysz mi tak niemiłosiernie.

Wczoraj bolała mini głowa, zawsze mnie boli kiedy się zdenerwuje. Co mnie obchodzi kto zostanie prezydentem Warszawy, a jednak obchodzi mnie to tak bardzo. Nie mogłem pójść do pracy. Pani Jadzia, a może Kazia (tylko moja żona zna jej prawdziwe imię) zjawiła się punkt ósma, krążyła po mieszkaniu wymiatając moje brudy spod mebli, nigdy nie podnosząc wzroku w moją stronę. To miło że nie chciała oglądać mojej bladej twarzy. Wiem, że uważa mnie za przystojnego, kucharki i sprzątaczki zawsze miały do mnie słabość, tyle, że ja byłem zbyt głupi, żeby to wykorzystać. Jest gruba, brakuje jej zębów, nie używa nigdy dezodorantu, kiedy przechodzi obok zapach jej zgniłego potu wzmacnia ból w moich skroniach do poziomu w zniekształcającego ostrość widzenia.
Nie szkodzi, wystarczy żeby się rozkraczyła a byłbym gotowy wgryźć się w jej zarośniętą, śmierdzącą piździochę.
Dobrze, że tego nie robi, bo pewnie bym się potem porzygał

Brak komentarzy: